2020-06-08 10:03:24 Artykuł sponsorowany 2055
W dobie szalejącej pandemii koronawirusa i międzynarodowych dyskusji o rozwiązaniu kwestii niedokończonych sezonów ligowych w piłce nożnej, Francuzi wyszli przed szereg. Nie czekali na rozwój sytuacji - władze ligi, działając zgodnie z zaleceniami władz państwowych, odwołali pozostałe do rozegrania mecze i zakończyli rozgrywki z końcem kwietnia. Dziś wiemy, że zabrakło im cierpliwości i chłodnej głowy.
W ostatnich dniach kwietnia Niemcy właśnie dopracowywali szczegóły planu majowego powrotu Bundesligi, a za ich zachodnią granicą postanowiono, że grania w piłkę na profesjonalnym poziomie nie będzie. Najpierw rząd zakazał organizacji imprez masowych do końca sierpnia. Następnie francuski premier Edouard Philippe poinformował o definitywnym przerwaniu i zakończeniu wszystkich rozgrywek sportowych w kraju. Nie było zgody “z góry” na kontynuowanie sezonu, więc szefowie tamtejszej ligi piłkarskiej (LFP) nie mieli wyjścia. 30 kwietnia oficjalnie wydali komunikat o uznaniu tabeli po 28. kolejkach ligowych za finalną.
Jak można było się spodziewać, we Francji wybuchła afera. Na mocy przyjętych ustaleń nie tylko przekazano mistrzostwo w ręce PSG i wybrano zespoły do europejskich pucharów, ale też relegowano z Ligue 1 dwie najsłabsze drużyny. Oświadczenie władz LFP wznieciło pożar, który najbardziej dał się we znaki trzem klubom. Najgłośniej przeciwko decyzji o odwołaniu rozgrywek protestowały: zamykające tabelę Amiens i Toulouse oraz Olympique Lyon, mający niewielką stratę do miejsca gwarantującego udział w rozgrywkach Ligi Europy.
O ile piłkarze z Tuluzy tracili do bezpiecznej, 18. pozycji aż czternaście punktów, o tyle Amiens zaledwie… cztery. A do rozegrania pozostało dziesięć spotkań. Nic więc dziwnego, że wściekli włodarze klubu z północy Francji zapowiedzieli wejście na drogę sądową. Ich apel o rezygnacji ze spadków, a co za tym idzie - powiększeniu Ligue 1, nie spotkał się z aprobatą. Amiens faktycznie zatem złożyło odwołanie do sądu, a ich śladami poszli działacze Toulouse i Lyonu.
Po trzech tygodniach paryski sąd administracyjny odrzucił wnioski pokrzywdzonych klubów, uzasadniając, że nie są właściwym organem do rozpatrywania tego rodzaju sporów. LFP ogłosiło sukces, a francuskie środowisko piłkarskie mogło w tym samym czasie zerkać do sąsiednich Niemiec, gdzie z powodzeniem ruszała druga po przerwie kolejka Bundesligi. I zastanowić się, co we Francji poszło nie tak.
W momencie przedwczesnego zakończenia sezonu Ligue 1 wprawdzie nie brakowało głosów, że ta decyzja została podjęta zbyt pochopnie, ale sam wybór Francuzów - pomijając aspekt kontrowersyjnych rozstrzygnięć w tabeli - nie budził tak gorącej dyskusji. Pandemia koronawirusa była w zupełnie innym miejscu niż obecnie. A przecież z dokończenia sezonu zrezygnowano też w Holandii i Belgii. Z czołowych lig europejskich tylko Niemcy zdecydowanie dążyli do szybkiego powrotu futbolu, ale tam wirus nie zebrał tak dużego śmiertelnego żniwa, jak choćby właśnie we Francji.
Czas jednak pokazał, że Francuzi za szybko wywiesili białą flagę. Liga niemiecka wystartowała i z powodzeniem obrała kurs na zakończenie sezonu. W ich ślady idą Hiszpanie, Włosi i Anglicy. Tylko Francja z “wielkiej piątki” wycofała się bez podjętej walki. A grają również w Czechach, Polsce, Danii, Austrii, Portugalii czy na Bałkanach. W momencie, gdy europejska piłka jest na dobrej drodze do sprawnego funkcjonowania w “nowej normalności”, nad Sekwaną znów się spierają. Chór krytyków nie ogranicza się już do najbardziej pokrzywdzonych ekip i pojedynczych ekspertów. Ruszyła narodowa dyskusja z motywem przewodnim: “dlaczego?”.
Pojawiają się też inne pytania, bardziej dosadne i bijące w decydentów, którzy najwyraźniej nie myśleli o znanym przysłowiu o człowieku, pośpiechu i diable. “Jak, idioci? - pytał na okładce numeru z 29 maja słynny dziennik sportowy, “L’Equipe”. No właśnie, jak? Inni albo grają, albo zaraz będą grać, koronawirus powoli jest neutralizowany - irytacja mediów, kibiców, ekspertów i drużyn nie jest niczym zaskakującym ani niezrozumiałym. Kolejne kluby domagają się zmiany decyzji, zielonego światła na powrót do treningów, trzech tygodni na przygotowanie się do wznowienia rozgrywek i dokończenia ligi. Kalendarz wydarzeń sportowych i tak został wywrócony do góry nogami, nowy sezon najprawdopodobniej nie wystartuje wcześniej niż we wrześniu. Organizacyjnie Francuzi powinni sobie poradzić, ale czy będą skorzy do wycofania się z ustaleń, przy których tak mocno trwali? I czy zmiana stanowiska nie okaże się następną burzą w szklance wody? Wydaje się, że porozumienie musiałyby osiągnąć nie tylko władze ligi, ale też wszystkie kluby. A o to może być trudno.
Przy rozważaniu scenariusza za i przeciw ewentualnej próby doprowadzenia do sprawiedliwych, boiskowych rozstrzygnięć we Francji, nie można zapominać o aspekcie finansowym całej sytuacji. Nie da się ukryć, że kluby mogłyby bardzo zyskać na powrocie do grania. Straty przez nie poniesione w wyniku wirusowego kryzysu są niepowetowane.
Stracili przecież prawie wszyscy - zwykli obywatele, przedsiębiorcy, mniejsze i większe firmy. W tematach około sportowych głośnym echem odbiły się na przykład kłopoty firm bukmacherskich. Na polskim rynku działa obecnie kilkanaście takich podmiotów, ale możliwe, że w związku z kryzysem niektóre z nich będą musiały zawiesić działalność. Jeden operator, z długim stażem, zresztą podjął już tę przykrą decyzję. Bukmacherzy są na etapie weryfikowania bilansu zysków i strat. Powrót wydarzeń sportowych będzie dla legalnych bukmacherów okazją do zminimalizowania strat. A na dokończeniu sezonu Ligue 1 skorzystają przede wszystkim kibice, którzy lubią rywalizację zgodnie z duchem fair play. I chcą oglądać dobry, ukochany futbol w największej dawce.
Kopiowanie materiałów dozwolone pod warunkiem podania źródła: www.super-nowa.pl